Siostra Piotra
21.02.2016
Przedstawi nam się Siostra?
S. M. Piotra Wiśniewska ze Zgromadzenia Sióstr Św. Elżbiety
Ma siostra jakieś zainteresowania czy pasje?
Tak… mam ich wiele, wszystkie mam wymieniać 🙂 Ok moje zainteresowania to sport, muzyka, jazda samochodem (uwielbiam to robić i może to dziwnie zabrzmi, ale ja za kierownicą odpoczywam), lubię bardzo śpiewać i pomagać innym. Lubię moją posługę, którą wykonuję obecnie, a jest to praca z ludźmi na różnych polach w WŚSD w Katowicach.
Jak to było z tym powołaniem?
No tak… to długa historia…
Nazywam się s. Piotra, jestem elżbietanką. Chcę się z Wami podzielić moim spotkaniem z Jezusem oraz jak to się stało, że zostałam s. Zakonną.
Jak byłam mała tylko raz pojawiła się myśl, że jak dorosnę to będę Siostrą zakonną. Myśl ta szybko się ulotniła. Od początku miałam 2 zainteresowania. Pierwszy z nich to sport – on pochłaniał najwięcej mojego czasu. Do pewnego momentu był on I-wszą i najważniejszą rzeczą w moim życiu. Drugi krąg moich zainteresowań obejmował Kościół, a co za tym idzie pomoc ludziom, tym którzy potrzebowali pomocy. I to właśnie w taki sposób rozumiałam Kościół, wspólnotę. Zawsze czułam, że jestem im potrzebna nieważne, czy był to schorowany dziadek czy koleżanka, która potrzebowała zwyczajnej rozmowy. Nie myślcie sobie, że byłam jakąś gorliwą dziewczynką, która przesiadywała w kościele godzinami, było tak, że przychodziłam, bo ksiądz dawał jakieś podpisy; mama mówiła, że trzeba iść w niedzielę na Mszę Św. wypadało być, bo co powiedzą koledzy; na kazaniach zamiast słuchać księdza to rozmowy z koleżankami wydawały mi się ważniejsze; jednak było zawsze coś, co mnie przyciągało, żeby pójść do Kościoła, do tego budynku. Tam czułam się bezpiecznie, (choć muszę Wam powiedzieć, że wtedy nic z tego nie rozumiałam, ale kiedy patrzę na to wszystko teraz, to myślę sobie, że Pan Bóg miał w tym fajny plan). Coś, a może Ktoś mnie tam ciągnął jak magnez. A ja – zbuntowana nastolatka oczywiście nie miałam czasu dla P. Boga bo… wszystko było ważne, bo sport był NAJWAŻNIEJSZY. Wtedy wszystko bym oddała, aby np. pójść zagrać w piłkę z kolegami czy pójść na trening. Tak to trwało do I kl. sz. średniej. Nowe znajomości, nowa szkoła, nowe środowisko. Jedna z koleżanek zaprowadziła mnie na Oazę. Mówię sobie, co mi szkodzi, jak nie będzie mi się podobać, to nie muszę tam chodzić. Po pewnym czasie zaczęłam odkrywać, że oprócz Rodziców kocha mnie także Pan Bóg. Zaczęło mnie to bardziej interesować, zaczęłam smakować rzeczy, które otrzymuję od wspólnoty, od Pana Boga i ludzi. Częściej czytałam Pismo Św. chodziłam na Msze Św.(nie dlatego, że nie miałam co robić), ale dlatego, że chciałam bardziej poznawać Jezusa; wcielić w życie to wszystko czego nauczyli mnie moi Kochani Rodzice. I tak z dnia na dzień odkrywałam te wszystkie piękne prezenty. Zaczęłam uczestniczyć w rekolekcjach, zaangażowałam się w posługę przy parafii. Pomagałam u sióstr boromeuszek w ochronce dla dzieci. Sport był dalej ważny – choć już nie tak ważny jak wcześniej. W II kl. sz. średniej powiedziałam do Mamy: „Chcę być siostrą zakonną, pomagać ludziom, bo zakochałam się i kocham Pana Jezusa”. Mama uśmiechnęła się, rozpłakała i powiedziała: ”Musisz najpierw skończyć szkołę, a potem na pewno Ci się to odmieni i przejdzie”. Jednak myśl o zostaniu s. Zakonną i wołanie Jezusa „Pójdź za Mną” ciągle pojawiało się w moim sercu. Chciałam to zagłuszyć angażując się w wiele dzieł. Nie umiałam, a może bardziej nie chciałam się do tego przyznać przed nikim, ale przede wszystkim przed sobą – bałam się, myślałam, że koleżanki i koledzy mnie wykluczą, wykpią, będą się śmiać.
Pewnego dnia pojechałam ze znajomymi w Niedzielę Palmową na spotkanie do Katedry, w pewnym momencie podeszła do nas siostra zakonna, która dawała ulotki (wtedy nie wiedziałam, że jest to s. elżbietanka, bo siostry dla mnie wyglądały jednakowo). Dała tę ulotkę tylko mnie, nie chciałam jej wziąć i oburzyłam się mówiąc: „Że są jeszcze koleżanki”, a ona na to wszystko: „Dziecko tobie się to przyda bardziej”. Wzięłam, koleżanki zaczęły się śmiać, a mnie w momencie przeszły ciarki i nogi zrobiły się jak z waty, bardzo się wystraszyłam. Ale patrząc na to z perspektywy czasu, siostra ta trafiła w mój najsłabszy punkt, który ciągle ukrywałam. Wracając do domu wyciągnęłam tę ulotkę, zobaczyłam, przeczytałam i … wróciło do mnie jak bumerang wołanie Jezusa „Pójdź za mną” pomyślałam sobie, że fajnie byłoby wstąpić do tego zgromadzenia. Każdego dnia walczyłam z Panem Bogiem i z sobą – On jednak był i jest bardzo cierpliwy. On czeka. Każdemu daje wolność. Ciągle zadawałam pytanie: Dlaczego ja? Przecież jest wiele innych i lepszych ludzi. Wiele ładniejszych, mądrzejszych dziewczyn. Długo nie dostawałam od Pana Jezusa odpowiedzi…, a może nie chciałam jej przyjąć? Ciągle zagłuszałam Jego głos.
Pewnego dnia jadąc pociągiem czytałam książkę „Nie zmarnować młodości” i usłyszałam w sercu słowa: „Nie zostawiaj mnie samego, proszę cię pomóż mi kochać ludzi”; i „Lecz idź z Jezusem, by nie szedł sam, w dwójkę zawsze raźniej, bezpieczniej, radośniej…” Słowa te dały mi dużo do myślenia! Pytałam, wołałam: „Boże, czego Ty ode mnie chcesz? Co mam robić? Modliłam się więcej, myśląc sobie, może tam dostanę odpowiedź. I odpowiedź pewnie była, ale ja cały czas zatykałam uszy.
Rok przed maturą przyszły kolejne plany na życie. Chciałam uczyć w szkole w-fu, więc postanowiłam zdawać na Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach. Chodząc na wykłady i ćwiczenia byłam zadowolona, bo robiłam to, co mi się podobało, jednak cały czas czegoś mi brakowało. Czułam, że to nie jest to, co chcę robić w życiu, że nie jestem na swoim miejscu. Ciągle walczyłam ze sobą i z Panem Bogiem. Mimo tej wewnętrznej walki, bardziej angażowałam się w posługę i pomoc przy parafii. Kolejne rekolekcje, uczestnictwo w Mszach Św., czytanie Słowa Bożego rozmowy z kapłanami, te wszystkie sytuacje – to wyciągnięcie ręki Pana Boga w moim kierunku, to one naświetliły mi bardziej moją przyszłość. Ważnym momentem był czas misji i adoracji Relikwii Krzyża Św. w parafii. Tam usłyszałam słowa: „Jeśli chcesz wyfrunąć z gniazda, to musisz wiedzieć gdzie polecisz!; i „On Cię nigdy nie opuści tylko ty pozostań z Nim”. Były to słowa, które pomogły mi w realizacji tego, co słyszałam w swoim sercu wcześniej, a co tak często zagłuszałam. Wtedy wiedziałam już, gdzie chcę wyfrunąć. Gdzie pójść. Jak zdecydować. Co zrobić. Ciągle jednak czułam niepokój, pytania: co będzie dalej? Jak zareagują rodzice i moja siostra? Znajomi? Jak sobie poradzę? Wiedziałam, że im prędzej powiem o moich planach, tym lepiej, bo czas leczy rany.
I tak się stało… było ciężko, ale zarazem w sercu czułam spokój i radość, że oni już wiedzą. Potem była już kwestia załatwienia papierów, dokumentów, różnych spraw. Zaczęłam przyjeżdżać do sióstr na weekendy, jeździłam na rekolekcje i dni skupienia, które prowadziły Siostry. Nadszedł upragniony dzień 24 września 2004 r. gdzie w Godzinie Miłosierdzia Bożego przekroczyłam progi furty klasztornej. Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety, bo jak już wcześniej wspomniałam lubię pomagać ludziom, a nasze Siostry zajmuje się chorymi, cierpiącymi, potrzebującymi. Posługa Sióstr bardzo mi się spodobała i dlatego wybrałam te Siostry. Do klasztoru odwieźli mnie rodzice z siostrą, na koniec był płacz, łzy, tato ciągle powtarzał, że jak będzie mi źle to mam wszystko zostawić
i wrócić, a ja…
A ja … czuwam RADOŚĆ, że nareszcie dopełniłam tego, z czym, a może z KIM tak długo walczyłam, że jestem na swoim miejscu.
Życie zakonne jest piękne, choć trudne, bo Pan Jezus nie obiecał sielanki. Czasem mam ciężkie i trudne dni, wahania, pytania: Czy ja się do tego nadaję? Czy sobie poradzę?, Ale pytania są jak wszędzie (w małżeństwie czy w kapłaństwie) Każdego dnia jednak powtarzam Jezusowi: ”Chcesz, żebym Ci służyła to mi pomóż i daj siły” Jezus pomaga każdego dnia, a ja gdybym miała wybierać jeszcze raz zrobiłabym tak samo. Tak samo był wybrała.
Jak długo jest Siostra we wspólnocie Dzieci Maryi ?
Do Dzieci Maryi należałam w parafii chyba to była II klasa szkoły podstawowej, ale nie trwało to długo, potem była długa przerwa. I właściwie tak od 2-3 lat prowadzę z Siostrami rekolekcje w Palowicach.
Jak wygląda praca z klerykami w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym ?
Dziękuję dobrze, jak każdy młody człowiek mają swoje szalone pomysły, ale ja nie narzekam 🙂 . Cieszę się z mojej posługi w tym domu, a w Seminarium zajmuje się tym, aby Ci młodzi mieli, co jeść – jestem intendentką. Mamy duży kontakt, bo przecież mieszkamy pod jednym dachem. Klerycy pomagają mi w refektarzu(to jadalnia, gdzie spożywa się posiłki) kiedy są jakieś „imprezy” nakrywamy razem do stołu też uczą się takiego jakby Savoir vivre np. gdzie położyć łyżeczkę, jak ułożyć talerzyki, albo jak podawać naczynia itd. Będąc już Księżmi może im się to też przydać. Współpracujemy na różnych polach. Pewne rzeczy trzeba im powiedzieć, być może przypomnieć, ale jest radość, kiedy widzimy, ze ta praca nie poszła na marne.
Dziękuję za rozmowę, wszystkim Animatorkom i Animatorom na Nowy Rok życzę Darów Ducha Św. i do zobaczenia na jakimś dniu wspólnoty np. w Katedrze